sobota, 31 sierpnia 2013

„Kapłanka w bieli” Trudi Canavan

Źródło
Jak to w życiu bywa, trzeba do wszystkiego dorosnąć. Ja dorastałam do „Kapłanki w bieli” parę lat. Możliwe, że wcześniej zaczęłabym czytać tę pozycję, jednak po przeczytaniu trzydziestu stron w czasie, kiedy czytywało się bardzo mało ambitne książki w stylu „Upadli” Lauren Kate, to ta lektura wydawała się nudna, beznadziejna, wymyślna i tak dalej można by wymieniać. Ostatnio w końcu  powiedziałam sobie „Dość!”. Stwierdziłam, że trzeba zabrać się za ciekawsze książki, ambitniejsze, nie z półki „dla młodzieży”, a te z działu „fantasy”, którymi można się bardziej nasycić i nie narzekać na słodką czy przekoloryzowaną fabułę. Opierając się na dobrej opinii kuzynki sięgnęłam po moją pierwszą książkę od Trudi Canavan, wcześniej musiałam jeszcze ukraść cioci tę pozycję, bo oddałam ją  po paru dniach katorgi czytania. Nie była zadowolona, kiedy zniknęła jej z półki.

Zwróciłam na nią uwagę przez rozgłośnię radiową, mianowicie Radio ZET, która jest jej patronem medialnym i kiedy miałam wysiadać z auta rozkazałam mamie, żeby zamilkła i słuchała ze mną opisu książki. Zainteresowałam się magią i jak to bywa, bardzo się cieszyłam, że będę miała książkę, którą czyta starsza młodzież! Ależ byłam szczęśliwa. Cóż, cztery lata różnicy dla dwunastoletniej dziewczyny była ogromna… Coś jakby przepaść, która dzieli dwie zupełnie różne kultury. Podniecenie, które mną zawładnęło, kiedy otworzyłam książkę na prologu opuściła mnie bardzo szybko. Jednak po czterech latach przerwy podeszłam jeszcze raz do wyzwania, jakie odcisnęło na mnie piętno niezbyt ciekawej książki i znów otworzyłam na prologu, który zaciekawił mnie bardziej, niż poprzednim razem.

Główną bohaterkę poznajemy już na samym początku. Auraya mieszka w dużej wiosce Oraylin. Napadają na nią wojownicy, którzy odłożyli na bok, może odrzucili to lepsze określenie honor i nie chcą dopuścić do porozumienia między Dunwayem a Białymi. Przetrzymują mieszkańców wioski jako zakładników, a gdy pojawiła się jedna z legendarnych Białych, przedstawicielka bogów na Ziemi, Auraya dzięki swej wspaniałomyślności i odwadze ratuje mieszkańców wioski, zwracając w ten sposób uwagę Mairae na siebie. Dzięki niej zostaje kapłanką, a po kilku latach jedną z Białych, przez co jej życie będzie nie raz wisieć na włosku, bo walki, które zbliżają się nieubłagalnie będą wymagały poświęceń i śmierci.

Któż nie czytał „Kapłanki w bieli”? Myślę, że twórczość Trudi Canavan jest już zaliczana do grona literatury klasycznej. Chyba każdy wielki fan fantastyki zmierzył się z książkami tejże autorki i myślę, że nie był niezadowolony. Ja przynajmniej byłam mile zaskoczona, jak niektóre wątki zostały poprowadzone, także jestem uczulona strasznie na miłosne wątki, które często wprowadzają autorzy. Najgorsze są tak zwane „od pierwszego wejrzenia”. Choć (trochę schematycznie) pojawia się zakazana miłość, oczywiście bohaterowie zrobią wszystko, by się nie wydała, to nie można na nią narzekać, ponieważ nie jest ona przekoloryzowana i przelukrowana. Wątek miłosny troszkę ocieka powielającym się pomysłem, jednak rozwija się zadziwiająco późno i również dynamicznie, co odróżnia ją od innych, szczególnie jeśli główna bohaterka poznaje drugą połówkę w… pierwszym rozdziale. Nie ma miłości bezpodstawnej. Auraya uświadomiła sobie po wielu latach, że kocha pewnego mężczyznę, jednak przez ten związek będą mieli wiele kłopotów, a także będą zmuszeni do utrzymywania go w sekrecie. Poza tym kapłani nie utrzymują celibatu. Szok. Na samą myśl, że osoba oddana bogom spędza noc z kochankiem trochę przeraża. I tu niestety zazwyczaj myślimy bardzo płytko. Wszystko przez te stereotypy, które są nam wpajane od najmniejszego.

Uwielbiam, gdy w książce są wymyślone postacie, dziwne, niespotykane i „nowe”. Odświeża to książkę i dodaje jej niepowtarzalności, a gdy pojawi się coś podobnego w innej od razu leci słowo „Zgapione!” i przez to staje się mniej atrakcyjniejsza. Bardzo polubiłam rasę Siyee, człowieka małego, lekkiego z membraną, która rozciągała się od czubków palców do tłowia, co tworzy w pewien sposób skrzydła, dzięki czemu mogą wzbijać się w powietrze. Urzekły mnie spokojne i bezkonfliktowe postacie, które dla mnie aż zasługują na miano „słodkie”, ale to zapewne przez jednego z przedstawicieli gatunku, którego poznajemy. Młody wynalazca, którego marzeniem jest ułatwić życie Siyee podczas polowań na większą zwierzynę, możliwe, że nawet w obronie ziem, które zostają im zabierane przez króla nie baczącego na nich, tylko na swoje zyski w królestwie. Podobnie było z mieszkańcami morza, jednak oni nie przypadli mi do gustu, odniosłam wrażenie, że już jest przesadzone. Ludzie morza i powietrza, za wiele na raz. W każdym bądź razie poznając te wspaniałe stworzenia przypomnieli mi się Kruki Prześmiewcy z „Domu Nocy” P.C.Cast + Kristin Cast. Oczywiście nie można ich porównywać, bo Trudi Canavan o niebo lepiej przedstawiła nową rasę.

Historie z główną bohaterką są po części przeplatane z dwoma innymi bohaterami. Tkacz snów, który był jej nauczycielem nim stąpiła do szkoły Świątynnej ma problemy z własną osobowością. Kobieta, którą przezywają Wiedźma jest poszukiwana we wszystkich sprzymierzonych krajach. Emerahl jest bardzo barwną postacią, ciekawą i pełną niespodzianek w odróżnieniu od Aurayi. Posiada mocny charakter, przez co „nie da sobie w kaszę  dmuchać” i próbuje żyć z dala od kapłanów, którzy tylko czekają na jej śmierć. Jest jedną z Dzikich, nieśmiertelnych z wielką mocą, zdaniem Białych niebezpiecznych. Dzięki swej przebiegłości zawsze potrafi umknąć kapłanom, czy jednak zawsze będzie miała takie szczęście? Miejmy nadzieję, że nie, bo znów zawieje schematycznością. Czego strasznie nie lubię, zresztą kto lubi? Teraz jest już bardzo mało książek, które potrafią zaskoczyć. Jedna, jedyna trylogia zakończyła się w taki sposób, że aż mnie w żołądku ściskało i na samą myśl o zakończeniu nadal jelita buntują się przeciwko mnie. Mianowicie Brent Weeks z swoją „Trylogią cienia” skradł moje serce wraz z głównym bohaterem i suką Vi, którą aż kochałam i nie mogłam znieść, że nie jest z nią, tylko z przesłodzoną i uwielbianą przez wszystkich Elene. Tak dawno czytałam tę trylogię, a nadal pamiętam imiona, dziwne sytuacje, zwroty akcji, przede wszystkim Durzego Blinta, starego nauczyciela, posiadacza niesamowitego miecza i pewnego sekretu… Chociaż jestem po lekturze jego pierwszej części sagi „Powiernik Światła”. Drugi tom czeka na mnie w księgarni, to (jakby to moja mama powiedziała) nie biegnę po nią z rakietą w dupie. Czegoś mi zabrakło, ale cóż, nie o tych książkach mówimy. W każdym bądź razie strasznie żałuję, że nie natrafiłam na książki tego kalibru i że nie piszą już takich niesamowitych historii, które będą długo w naszej pamięci. Twórczości Brenta Weeksa z Trudi Canavan niestety nie mogę porównywać, bo było by to strasznym przewinieniem, to i tak myślę, że „Kapłanka w bieli” zasługuje na uwagę. Chociaż żeby poznać Wiedźmę czy Tkacza snów, który też jest niesamowitą postacią. Powściągliwy, strasznie inteligentny i szczery. Cóż dodać?

Ludzie posiadają Dary od bogów, niektóre są silniejsze, inne ledwo widoczne. Trzeba je szkolić, by wyrosnąć na wielkiego maga, choć mag to za dużo powiedziane. Utożsamiamy taką osobę raczej z  wielką mocą, która potrafi właściwie wszystko. Od małego ziarnka, które po chwili jest ogromnym drzewem, przez uzdrawianie i wymyślanie kolejnych zaklęć, kończąc na walkach obronnych bądź atakujących. Wielka moc, którą nie jesteśmy w stanie pojąć i ogrom możliwości nie jest tak dobrze wykorzystany w tej trylogii tak, jak być powinno. Parę zaklęć obronnych, a to, że główna bohaterka potrafi latać to już jest szczyt. Poza tym bogowie, którzy dali dary Auray ukazując się jej stwierdzili, że bardzo ich zaskakuje swoją mocą. Przez coś takiego szlak mnie trafia i mam ochotę rzucić książką. Jak bogowie mogli nie wiedzieć jaką moc posiada ich przedstawicielka na Ziemi? To dla mnie niepojęte.

Nie jestem zadowolona ukazaniem władających czarami Białych, jednak zwróciłam uwagę na Tkaczy snów, którzy są bardzo intrygujący, a także trochę tajemniczy. Może nawet niebezpieczni. Posiadają wiedzę uzdrawiania wykraczającą umiejętności wyszkolonych kapłanów ze Świątyni, co czyni ich potężniejszymi, jednak nie są mile widziani, a raczej potępiani przez Białych przez to, że nie czczą ich bogów. Zachowanie Białych i gardzenie nimi sprawia, że świecki człowiek będzie zwracał się do nich z dystansem, możliwe że nawet poczuje do nich lęk czy obawę.

Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać do tej książki. Nie wiem też, czy kupie kolejną część, może skuszę się na inne pozycje? Nie pokochałam jej na tyle, by bez opamiętania szukać następnych tomów, jednak jestem ciekawa jak potoczą się losy Wiedźmy. Tym bardziej, że następna część została ochrzczona nazwą „Ostatnia z dzikich”, a jest to moja ulubiona postać z całej trylogii, więc rozmyślę nad kupnem. Może nie teraz, bo oczywiście na wrzesień (nie mogli wcześniej, kiedy jest czas na czytanie) jest przewidziane wydanie wiele fajnych tytułów, zapewne ciekawszych od „Ery Pięciorga”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz