piątek, 3 stycznia 2014

„Geneza” Jessica Khoury

Źródło
„Jesteś nieśmiertelna, Pia, jesteś doskonała”

Zapowiadało się ciekawie. Nieśmiertelność, dzicz, tajemnice. Dziwne testy, które główna bohaterka musi co cztery miesiące zaliczyć, ponieważ mają na celu przygotowanie jej do bycia osobą bardzo potrzebną światu. Mianowicie naukowcem. Testy te stają się z czasem coraz trudniejsze, mniej przyjemne, nawet użyłabym określenia drastyczne. Traktowanie zwierząt, istot żywych jak preparat czy tester ma stać się dla niej czymś normalnym, a nawet naturalnym. Musi stać  się naukowcem bez jakichkolwiek empatii także uczuć, dla której liczą się tylko badania i wyniki. Takimi ludźmi są dla niej wszyscy mieszkańcy Little Cam. Naukowcy mający na celu stworzenie rasy ludzi nieśmiertelnych, a Pia jest pierwszą, najdoskonalszą istotą na świecie i jest dowodem na to, że ludzie przechytrzyli śmierć. Że podważyli istnienie Boga, istoty nadprzyrodzonej i nieosiągalnej.

Głównym celem naukowców było stworzenie urzekającej Pii bez skaz.  Pięknej, idealnej Pii, którą cały świat by się zachwycał i pokochał. Jednakże izolowanie jej w ośrodku badawczym w samym sercu Amazonii nie przyniosło takich rezultatów, jakich oczekiwali.  Na samym początku historii dowiadujemy się, że jest w stanie zrobić wszystko, by poznać tajemnicę immortis, dowiedzieć się jak powstała, a bardziej pasuje określenie z czego powstała. Tak naprawdę wszyscy trzymają ją w niewiedzy, a świat znajdujący się poza Little Cam jest dla niej nieosiągalny, ponieważ nikt nie chce powtórki z rozrywki, która wydarzyła się wile lat przed opisywaną historią. Po prostu nie chcą dać jej do zrozumienia, że świat nie kończy się na lesie i mieście przy wielkiej rzece.

Siedemnaste urodziny były dla niej przełomem, który dał jej nowy pogląd na świat. Po przyjęciu umknęła do lasu. Tam spotkała chłopaka z orzechową skórką i błękitnymi oczami, który bardzo wpłyną na jej psychikę i charakter. Stworzyła „dziką Pię”, która za nic w świecie nie chce wracać do przeszklonego pokoju oraz zostać zamkniętą na cztery spusty. Jej „stara wersja” odzywa się, gdy tylko zrobi coś spontanicznego i nieprzewidzianego. Która każe wracać jej do spokojnego, bezpiecznego i jedynego znanego miejsca jakim jest Little Cam.

„Ciało nie może żyć bez serca. A ja nie mogę żyć bez ciebie.”

Oczywiście pojawia się delikatny wątek miłosny, który nawet przypadł mi do gustu. Pia i Eio nie rzucają się ku sobie w pierwszym rozdziale, ale ich miłość kwitnie. Pojawiają się pomiędzy nimi pewne bariery przez które ciężko przebrnąć, by być razem. W każdej chwili Pia zdaje sobie sprawę z przepaści, która pojawiła się pomiędzy nią, a jej ukochanym. Przede wszystkim zawsze wraca myślami do swojej nieśmiertelności i tego, że w każdej chwili Eio może umrzeć, chociażby od głupiego skaleczenia czy przypadkowego nadepnięcia na jadowitego węża. Dlatego stara się go trzymać jak najdalej od siebie, ale z czasem jest to dla niej coraz trudniejsze. Pia dzięki niemu poznaje przede wszystkim co to jest miłość i reakcje swojego ciała na bliskość osoby, na której jej najbardziej zależy.

Czarne charaktery także muszą się znaleźć. Wielki naukowiec Paulo jest dla niej kimś w rodzaju stworzycielem, podobnie jak dla nas Bóg. To on ją stworzył i będzie chciał ją zatrzymać wszelkimi możliwymi sposobami. Matka posunie się do okropnych czynów, by mogła zostać naukowcem, a jedyna osoba z którą może porozmawiać i wyżalić się tak naprawdę zdradza ją gdy znajduje się w pułapce. Natomiast najmniej rzucająca się w oczy osoba staje się największym sprzymierzeńcem potrafiącym oddać swoje życie za nią. Więc tak naprawdę Pia jest otoczona zgorzkniałymi naukowcami widzącymi tylko swój czubek własnego nosa, choć jak zawsze znajdą się wyjątki. Poza tym autorka dobrze spisała się kreując barwnych bohaterów, nie nudnych, lecz interesujących. Z swoimi pasjami, zboczeniami także z odmiennymi charakterami, co nieczęsto zdarza się spotykać w lekturze dla młodzieży.

Akcja po troszku wlecze się, jednak im jesteśmy bliżej końca tym bardziej tempo fabuły przyspiesza. Pojawiają się nowe pytania, a na stare znajdują się odpowiedzi. Co chwilę zdarzają się nowe i ciekawe sytuacje, choć muszę przyznać, że pokonywałam książkę bez tego dreszczyku emocji, który by jeżył mi włoski na ciele. Też nie rzucałam się na nią w każdej wolnej chwili, jednak czytało się ją znakomicie. Lekko, wręcz przyjemnie.

Tak wiele pochwał, aż dziwnie się pisze, gdy mam wrażenie, że co recenzję zgniatam książki. Niestety z natury jestem krytyczna. Więc jak przystało muszę troszkę ponarzekać, żeby za nudo nie było. Idea czarnoskórego chłopca z jasnymi oczami nijak do mnie przemawia. Także zdziwiło mnie to, że autorka zdecydowała się przedstawić rdzennych mieszkańców Amazonii jako ludzi znających mowę powszechną, czyli język angielski. Jest to dość dziwne posunięcie, ponieważ rzadko się zdarza, żeby ktokolwiek znał bardzo dobrze język obcy w buszu. Jednak poza tymi niuansami to tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić.

Ktoś mógłby oczywiście marudzić, że fabuła jest płytka i naiwna, jednak jak wczytałam się głębiej w powieść to muszę przyznać, że jest interesująca. Ponieważ nie we wszystkich książkach ukazane jest zmieniającą się postawę głównej bohaterki. Kształtowania psychiki i ukazania jej nie jako osoby dominującej, pokazującej tylko i wyłącznie jaka to jest wspaniała i idealna. Lecz jako osobę, która także popełnia błędy jak wszyscy ludzie na świecie oraz jako zagubioną owieczkę w stadzie obcych istot chcących ją tylko wykorzystać.

Muszę wspomnieć jeszcze o okładce, która nie zrobiła na mnie wrażenia. Moim zdaniem jest po prostu paskudna. Zwróciłam uwagę na dziwny napis. „Geneza”. Pierwszy raz spotkałam się z tym słowem, a jeszcze dołożyć do tego eksperymenty i badania książka zawładnęła moim umysłem i po prostu musiałam ją mieć. Oczywiście nie żałuję, a książkę polecam wszystkim. Bez wyjątku.

W styczniu pojawi się druga część z serii „Origin” zatytułowaną „Vitro”. Zapewne skuszę się na angielską wersję, jeśli nie zostanie przetłumaczona na nasz rodzimy język.