piątek, 2 sierpnia 2013

„Ukryta” P.C.Cast + Kristin Cast.



 Seria, która ma mieć dwanaście tomów musi kiedyś popaść w niełaskę powtarzających się schematów, braku pomysłu na kontynuacje fabuły, czy też niekontrolowanego wypalenia bohaterów i opuszczenia weny twórczej. Często też czuć, że dana seria jest pisana na siłę przez usilne wymyślanie kolejnych ciekawych wątków, które dla odbiorców okazują się beznadziejne, głupie albo śmieszne. Staram się trzymać jak najdalej od serii, których liczba tomów przekracza piękną zgrabną czwóreczkę i gdybym wiedziała, że ma wyjść dwanaście tomów, to nie sięgnęłabym po „Naznaczoną”. Choć uważam, że seria jest o niebo lepsza od „Zmierzchu” Stephanie Meyer, którą odłożyłam po dwudziestu pięciu stronach, bo nie mogłam znieść nudnych opisów i wlekącej się fabuły. Wiem, że powinnam się wypowiadać o niej, gdybym przeczytała więcej niż połowę, ale to, że tak szybo pozbyłam się jej z pokoju chyba mówi samo za siebie. Jeśli miałabym porównywać serie, to wyznaczyłabym „Zwiadowców”. Tak, pojmuję różnicę. Jedenaście książek przeznaczonych dla chłopców, liczne szkolenia i romanse, które pojawiły się dopiero w późniejszych częściach. Ale obie są bardzo podobne. Naiwne, dla młodszej widowni, pokazujące jak to jest być ciężko kimś sławnym i lubianym, a co za tym idzie trzeba się pokazać z jak najlepszej strony, a także być dobrym przywódcą. Jednak po przeczytaniu „Zwiadowców” pozostały we mnie emocje, których nie pozbyłam się pomimo tego, że przeczytałam je już bardzo dawno. Czegoś takiego nie ma w „Domu Nocy”, nie sięgnęłabym po nią drugi raz, ale ma być serial, więc chcę się przekonać, jak bardzo zmienią niektóre wątki. Jednak jest pewien plus, który znalazłam dość szybko. Jestem naprawdę pod wrażeniem, że autorki dotrwały aż do dziesiątego tomu i jeszcze trzymają jako taki styl, choć trochę tandetny, to mimo wszystko czasem potrafią zaskoczyć czytelnika. Kiedy spojrzałam na „Ukrytą” serce mi się kroiło, że muszę ją przeczytać ignorując ciekawsze serie na półce. Popędu do czytania nie miałam, aż nadto seria wyszła mi bokiem. Jednak trochę mnie zaskoczyła, ale o tym później.

Wstęp rozpoczyna się od historii Lenobii i jej problemów, które dręczyły ją w przeszłości, ale także znajdujących się w życiu codziennym. Poznajemy jej obiekt westchnień sprzed ponad 200 lat, którego nigdy nie zapomniała, a serce cały czas pamięta uczucie jakim go darzyła. Nie może się pogodzić, że znalazła nowy obiekt westchnień i nie wie co z tym fantem zrobić. Stajnię pod nieobecność Tantanos i grupy Zoey nawiedza ogień, a w wśród wielkich płomieni znajduje się Martin. W obliczu wielkiego nieszczęścia Lenobia nie chce, by historia się powtórzyła i rusza na ratunek nie tylko koniom ale i mężczyźnie. Właściwe akcja zaczyna się od przyjazdu Tantanos wraz z Zoey i jej przyjaciółmi do Domu Nocy po zakończeniu tworzenia kręgu na polach lawendy babci Redbird. Wtedy zdarzenia wskakują na właściwy tor i śledzimy kolejne losy bohaterów zastanawiając się, czym autorki mogą zaskoczyć. Lub też zirytować. 

W nowej odsłonie serii „Domu Nocy” poznajemy bliżej nową bohaterkę widzącą aury, będącą jednocześnie pierwszym czerwonym adeptem od naznaczenia. Shaylin poznaje charakter osoby dzięki kolorom otaczającym ciało i dzięki jej interpretacji „baranie stadko” wie, z kim ma do czynienia. Jest to dla nich wielka pomoc, choć moim zdaniem autorki powinny skupić się na tym, by zepsuć życie bohaterom, a nie jak najbardziej ułatwić. Jest ona bardzo solidna, jeśli tak mogę jej charakter ująć. Nie ulega urokowi pewnemu przystojnemu wampirowi, choć przez nią się zmienia i zastanawia się, jak mógł być „fiutem”. Czyli jak zwykle co chwila każdy się zmienia, zazwyczaj na lepsze, choć niekoniecznie.  
 
Jeśli chodzi o złe charaktery albo raczej charakter, to oczywiście na pierwszy plan wysuwa się Neferet ze swoją świtą czarnych macek ciemności. Zastanawiam się, po którym razie zostanie unicestwiona przez grypę Zoey. Jest jedną z niewielu bohaterów borze nakreślonych i przedstawionych. Widać było jej zmianę, dwulicowość i pogardę dla Najwyższej Rady Wampirów. Zabrakło mi tylko w jej otoczeniu aroganckiego i brutalnego mężczyzny, który by dorównywał jej wstrętowi i zepsuciu. 

Zła osoba może zmienić się, a w tej serii tych metamorfoz jest aż nad to. Na przykład Kalona, związany przez eony z ciemną stroną nagle ocknął się i zawrócił z obranej ścieżki gwałtów i cierpienia. Nagle chce znaleźć się w świecie, gdzie każdą komórką ciała można poczuć dobro i uniesienie. Podobnie było z Rephaimem, drugą polówką Steave Ray, który nagle znalazł się po dobrej stornie. Został pobłogosławiony przez Nyks i dosrał nowe ciało człowieka, co bardzo ułatwiło relacje z dziewczyną. Byłam z tego powodu bardzo zdegustowana, bo chciałam się przekonać, jak ciekawie by autorki wymyśliły pocałunki, czy też pieszczoty Kruka Prześmiewcy z wampirką. Nie doczekałam się tego, szkoda. Jednak jest ciekawy szczegół jego przemiany, gdyż za dnia przemienia się w ptaka. Pomimo tej niedogodności czci boginię i jest jej wierny  – czy coś takiego nie zalatuje tandetą? Kolejny nowy bohater, który miał być zły, a znalazł w sobie cząstkę dobra, próbując wszystkich przekonać do siebie wszelkimi możliwymi sposobami. Także chce dostać pozwolenie na przebywanie na terenie Domu Nocy i przychylność adeptów, a przede wszystkim bogini. Postać Auroxa, czy też Heatha jest męcząca, nie wnosząca nic ciekawego do fabuły. Pomimo wybujałej wyobraźni ciężko było mi wyobrazić walkę, gdy miał racicę zamiast ręki i wbijał ją w ciało wojownika. Miał być bykiem, a tu nagle wyczytuję, że chodzi na tylnych odnóżach, więc w końcu poddałam się i wykreowałam w myślach dziwne stworzenie, na pewno nie przypominające wielkiego i groźnego zwierzęcia, jakim jest byk.

Jak zwykle „baranie stadko” mnie irytowało. Jak zwykle każdy ma przypisaną do siebie parę, tworząc klub par zakochanych, co jest chyba jeszcze bardziej irytujące od zachowania Zoey, a także jej beznadziejnego charakteru. Miłość na pierwszym miejscu! A jak! Dosłownie wszyscy wyznają sobie miłość i uwielbienie. Szczególnie główna bohaterka z wojownikiem, przez co można dosłownie rzygać tęczą cały tydzień. Poza starymi parami wiążą się nowe relacje. Reagowałam na to uniesieniem oczu ku niebu i zostawało mi tylko uspokojenie się. Całą książkę ratowała Afrodyta, która (ku mojemu zdziwieniu) jest moją ulubioną bohaterką, a swoim ciętym językiem zachęcała mnie do dalszego czytania. Podobnie jak Nefetet jest dobrze wykreowana, a także ciekawa i pełna niespodzianek. Charaktery są największym niewypałem autorek, jednak co tu ukrywać – książka jest napisana po to, by odmóżdzyć, a nie pokazać piękno i bogactwo literatury fantastycznej tworząc przez to ogromną bajkę, z której można się śmiać. 

Pisząc tą recenzje przypomniała mi się moja przyjaciółka, która odłożyła serię po bodajże piątym tomie twierdząc, że jest beznadziejna. Gdy dowiaduje się, że wyszła nowa część i ją przeczytałam słucha mnie przez pięć minut, co nowego znalazło się w fabule. Po tych paru chwilach nie wytrzymuje i zmienia temat. Więc samo mówi przez się, że nie jest to lektura górnolotna, a także ciekawa.

„Ukryta” nie jest niesamowitym dziełem kategorii fantastyki, jednak gdy zaczęłam czytać pochłonęłam ją bardzo szybko. Choć oczywiście szybkość zamknięcia książki wiąże się z ilością zapisanych stron. Trzysta dwadzieścia stron to dla mnie połowa lektury, ale w tym przypadku cieszę się, że nie jest ich więcej. „Ukrytą” czytało się niesamowicie lekko, czasem aż przyjemnie, co mnie zaskakiwało. Na zakończenie chcę wspomnieć, że zabrakło mi wylewu krwi, złamanych serc, ale przede wszystkim tej nutki tajemniczości zmieszaną z mrokiem, która była obecna w pierwszych częściach i zniknęła gdzieś po drodze.

6 komentarzy:

  1. Uch, "Naznaczoną" przeczytałam i nie spodobała mi się, więc nie sięgałam po kolejne tomy. Sądziłam, że będzie ich góra sześć, a tu proszę - dwanaście. Trudno już wtedy nie mówić, że autorki piszą "dla kasy", niestety.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skusiłabym się na tę serię, ale odstrasza mnie fakt, że ma ona aż 12 tomów. Mam już zbyt dużo innych cykli do ,,pilnowania'', więc zmuszona jestem dać sobie spokój z powyższym cyklem.

    OdpowiedzUsuń
  3. ooo faktycznie sporo u ciebie tej fantastyki :) A tej autorki akurat jakoś nie lubię, nie wiem, nie podeszła mi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu tu tu ruuuu! Zostałaś... NOMINOWANA!
    http://ksiazkoholiczka-nadeine.blogspot.com/2013/08/nie-niszcz-ksiazek-uzywaj-zakadek.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Moze i bym przeczytala ale 12 tomów serii mnie odstrasza :/

    OdpowiedzUsuń