Seria, która ma mieć dwanaście tomów musi kiedyś popaść w niełaskę
powtarzających się schematów, braku pomysłu na kontynuacje fabuły, czy też niekontrolowanego
wypalenia bohaterów i opuszczenia weny twórczej. Często też czuć, że dana seria
jest pisana na siłę przez usilne wymyślanie kolejnych ciekawych wątków, które
dla odbiorców okazują się beznadziejne, głupie albo śmieszne. Staram się
trzymać jak najdalej od serii, których liczba tomów przekracza piękną zgrabną
czwóreczkę i gdybym wiedziała, że ma wyjść dwanaście tomów, to nie sięgnęłabym
po „Naznaczoną”. Choć uważam, że seria jest o niebo lepsza od „Zmierzchu”
Stephanie Meyer, którą odłożyłam po dwudziestu pięciu stronach, bo nie mogłam
znieść nudnych opisów i wlekącej się fabuły. Wiem, że powinnam się wypowiadać o
niej, gdybym przeczytała więcej niż połowę, ale to, że tak szybo pozbyłam się
jej z pokoju chyba mówi samo za siebie. Jeśli miałabym porównywać serie, to
wyznaczyłabym „Zwiadowców”. Tak, pojmuję różnicę. Jedenaście książek
przeznaczonych dla chłopców, liczne szkolenia i romanse, które pojawiły się
dopiero w późniejszych częściach. Ale obie są bardzo podobne. Naiwne, dla
młodszej widowni, pokazujące jak to jest być ciężko kimś sławnym i lubianym, a
co za tym idzie trzeba się pokazać z jak najlepszej strony, a także być dobrym
przywódcą. Jednak po przeczytaniu „Zwiadowców” pozostały we mnie emocje,
których nie pozbyłam się pomimo tego, że przeczytałam je już bardzo dawno.
Czegoś takiego nie ma w „Domu Nocy”, nie sięgnęłabym po nią drugi raz, ale ma
być serial, więc chcę się przekonać, jak bardzo zmienią niektóre wątki. Jednak
jest pewien plus, który znalazłam dość szybko. Jestem naprawdę pod wrażeniem,
że autorki dotrwały aż do dziesiątego tomu i jeszcze trzymają jako taki styl,
choć trochę tandetny, to mimo wszystko czasem potrafią zaskoczyć czytelnika.
Kiedy spojrzałam na „Ukrytą” serce mi się kroiło, że muszę ją przeczytać
ignorując ciekawsze serie na półce. Popędu do czytania nie miałam, aż nadto
seria wyszła mi bokiem. Jednak trochę mnie zaskoczyła, ale o tym później.
Wstęp rozpoczyna się od historii Lenobii i jej problemów, które dręczyły ją
w przeszłości, ale także znajdujących się w życiu codziennym. Poznajemy jej
obiekt westchnień sprzed ponad 200 lat, którego nigdy nie zapomniała, a serce
cały czas pamięta uczucie jakim go darzyła. Nie może się pogodzić, że znalazła
nowy obiekt westchnień i nie wie co z tym fantem zrobić. Stajnię pod
nieobecność Tantanos i grupy Zoey nawiedza ogień, a w wśród wielkich płomieni
znajduje się Martin. W obliczu wielkiego nieszczęścia Lenobia nie chce, by
historia się powtórzyła i rusza na ratunek nie tylko koniom ale i mężczyźnie.
Właściwe akcja zaczyna się od przyjazdu Tantanos wraz z Zoey i jej przyjaciółmi
do Domu Nocy po zakończeniu tworzenia kręgu na polach lawendy babci Redbird.
Wtedy zdarzenia wskakują na właściwy tor i śledzimy kolejne losy bohaterów
zastanawiając się, czym autorki mogą zaskoczyć. Lub też zirytować.
W nowej odsłonie serii „Domu Nocy” poznajemy bliżej nową bohaterkę widzącą
aury, będącą jednocześnie pierwszym czerwonym adeptem od naznaczenia. Shaylin
poznaje charakter osoby dzięki kolorom otaczającym ciało i dzięki jej
interpretacji „baranie stadko” wie, z kim ma do czynienia. Jest to dla nich
wielka pomoc, choć moim zdaniem autorki powinny skupić się na tym, by zepsuć
życie bohaterom, a nie jak najbardziej ułatwić. Jest ona bardzo solidna, jeśli
tak mogę jej charakter ująć. Nie ulega urokowi pewnemu przystojnemu wampirowi,
choć przez nią się zmienia i zastanawia się, jak mógł być „fiutem”. Czyli jak
zwykle co chwila każdy się zmienia, zazwyczaj na lepsze, choć
niekoniecznie.
Jeśli chodzi o złe charaktery albo raczej charakter, to oczywiście na
pierwszy plan wysuwa się Neferet ze swoją świtą czarnych macek ciemności.
Zastanawiam się, po którym razie zostanie unicestwiona przez grypę Zoey. Jest
jedną z niewielu bohaterów borze nakreślonych i przedstawionych. Widać było jej
zmianę, dwulicowość i pogardę dla Najwyższej Rady Wampirów. Zabrakło mi tylko w
jej otoczeniu aroganckiego i brutalnego mężczyzny, który by dorównywał jej
wstrętowi i zepsuciu.
Zła osoba może zmienić się, a w tej serii tych metamorfoz jest aż nad to. Na
przykład Kalona, związany przez eony z ciemną stroną nagle ocknął się i
zawrócił z obranej ścieżki gwałtów i cierpienia. Nagle chce znaleźć się w
świecie, gdzie każdą komórką ciała można poczuć dobro i uniesienie. Podobnie
było z Rephaimem, drugą polówką Steave Ray, który nagle znalazł się po dobrej
stornie. Został pobłogosławiony przez Nyks i dosrał nowe ciało człowieka, co
bardzo ułatwiło relacje z dziewczyną. Byłam z tego powodu bardzo zdegustowana,
bo chciałam się przekonać, jak ciekawie by autorki wymyśliły pocałunki, czy też
pieszczoty Kruka Prześmiewcy z wampirką. Nie doczekałam się tego, szkoda.
Jednak jest ciekawy szczegół jego przemiany, gdyż za dnia przemienia się w
ptaka. Pomimo tej niedogodności czci boginię i jest jej wierny – czy coś takiego nie zalatuje tandetą?
Kolejny nowy bohater, który miał być zły, a znalazł w sobie cząstkę dobra,
próbując wszystkich przekonać do siebie wszelkimi możliwymi sposobami. Także chce
dostać pozwolenie na przebywanie na terenie Domu Nocy i przychylność adeptów, a
przede wszystkim bogini. Postać Auroxa, czy też Heatha jest męcząca, nie
wnosząca nic ciekawego do fabuły. Pomimo wybujałej wyobraźni ciężko było mi
wyobrazić walkę, gdy miał racicę zamiast ręki i wbijał ją w ciało wojownika.
Miał być bykiem, a tu nagle wyczytuję, że chodzi na tylnych odnóżach, więc w
końcu poddałam się i wykreowałam w myślach dziwne stworzenie, na pewno nie
przypominające wielkiego i groźnego zwierzęcia, jakim jest byk.
Jak zwykle „baranie stadko” mnie irytowało. Jak zwykle każdy ma przypisaną
do siebie parę, tworząc klub par zakochanych, co jest chyba jeszcze bardziej
irytujące od zachowania Zoey, a także jej beznadziejnego charakteru. Miłość na
pierwszym miejscu! A jak! Dosłownie wszyscy wyznają sobie miłość i uwielbienie.
Szczególnie główna bohaterka z wojownikiem, przez co można dosłownie rzygać
tęczą cały tydzień. Poza starymi parami wiążą się nowe relacje. Reagowałam na
to uniesieniem oczu ku niebu i zostawało mi tylko uspokojenie się. Całą książkę
ratowała Afrodyta, która (ku mojemu zdziwieniu) jest moją ulubioną bohaterką, a
swoim ciętym językiem zachęcała mnie do dalszego czytania. Podobnie jak Nefetet
jest dobrze wykreowana, a także ciekawa i pełna niespodzianek. Charaktery są
największym niewypałem autorek, jednak co tu ukrywać – książka jest napisana po
to, by odmóżdzyć, a nie pokazać piękno i bogactwo literatury fantastycznej
tworząc przez to ogromną bajkę, z której można się śmiać.
Pisząc tą recenzje przypomniała mi się moja przyjaciółka, która odłożyła
serię po bodajże piątym tomie twierdząc, że jest beznadziejna. Gdy dowiaduje
się, że wyszła nowa część i ją przeczytałam słucha mnie przez pięć minut, co
nowego znalazło się w fabule. Po tych paru chwilach nie wytrzymuje i zmienia
temat. Więc samo mówi przez się, że nie jest to lektura górnolotna, a także
ciekawa.
„Ukryta” nie jest niesamowitym dziełem kategorii fantastyki, jednak gdy
zaczęłam czytać pochłonęłam ją bardzo szybko. Choć oczywiście szybkość zamknięcia
książki wiąże się z ilością zapisanych stron. Trzysta dwadzieścia stron to dla
mnie połowa lektury, ale w tym przypadku cieszę się, że nie jest ich więcej.
„Ukrytą” czytało się niesamowicie lekko, czasem aż przyjemnie, co mnie
zaskakiwało. Na zakończenie chcę wspomnieć, że zabrakło mi wylewu krwi,
złamanych serc, ale przede wszystkim tej nutki tajemniczości zmieszaną z
mrokiem, która była obecna w pierwszych częściach i zniknęła gdzieś po drodze.
Uch, "Naznaczoną" przeczytałam i nie spodobała mi się, więc nie sięgałam po kolejne tomy. Sądziłam, że będzie ich góra sześć, a tu proszę - dwanaście. Trudno już wtedy nie mówić, że autorki piszą "dla kasy", niestety.
OdpowiedzUsuńSkusiłabym się na tę serię, ale odstrasza mnie fakt, że ma ona aż 12 tomów. Mam już zbyt dużo innych cykli do ,,pilnowania'', więc zmuszona jestem dać sobie spokój z powyższym cyklem.
OdpowiedzUsuńooo faktycznie sporo u ciebie tej fantastyki :) A tej autorki akurat jakoś nie lubię, nie wiem, nie podeszła mi ;)
OdpowiedzUsuńNie aż tak dużo jak bym chciała ;)
UsuńTu tu tu ruuuu! Zostałaś... NOMINOWANA!
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkoholiczka-nadeine.blogspot.com/2013/08/nie-niszcz-ksiazek-uzywaj-zakadek.html
Moze i bym przeczytala ale 12 tomów serii mnie odstrasza :/
OdpowiedzUsuń