niedziela, 28 lipca 2013

„Tron Szarych Wilków” Cinda Williams Chima

Sięgając po serię „Siedem królestw” miałam nadzieję na ambitne książki z kategorii fantasy i małą domieszka romansu. Z mnóstwem zawiłej akcji, ciekawych bohaterów, a także nietuzinkowej fabuły. Po wszystkich zachęcających recenzjach, opiniach i komentarzach stwierdziłam, że dam szansę tejże serii. Z wielkim zadowoleniem, że kupiłam w końcu upragnioną książkę, usiadłam wieczorem w pokoju i zaczęłam czytać „Króla Demonów”. Pomijając, że głównie kierowałam się zdaniem innych, to przyciągnęły mnie do tej serii bardzo ładne okładki. Poza tym grubość każdej książki (około 600 stron)  aż zwaliła mnie z nóg, więc po prostu musiałam mieć je na półce.

Entuzjazm, z jakim przywitałam serię zniknął, gdy zamknęłam „Króla Demonów”. Kolejne części kupowałam, bo kupowałam, ale przyjemności z tej czynności nie czerpałam. Wszystko przez mój problem, bo gdy zacznę jakąkolwiek serię, muszę ją skończyć. Więc w sumie trochę z przymusu kierowałam się w księgarni w stronę lady z kolejnymi tomami, a w mojej głowie pojawiały się pytania, po co w ogóle zmuszam się do czytania czegoś, co mi od razu się nie spodobało. Jednak dałam szansę autorce i jej stylu pisania. 

Podobnie jak poprzednie części „Tron Szarych Wilków” czytałam bardzo długo, poza tym podchodziłam do niej dwa razy. Za pierwszym podejściem skończyłam mniej, więcej na połowie. Zainteresowałam się innymi i ciekawszymi pozycjami, które znów czytałam z dużo większą przyjemnością. Za drugim podejściem w zasadzie zmusiłam się do sięgnięcia po nią, bo stwierdziłam, że trzeba nadrobić zaległości. 

Kiedy zaznajomiłam się z historią posłałam oczy ku niebu. Po cudownym ocaleniu następczyni tronu poczułam zmęczenie banalną i naiwną fabułą. A to było na samym początku historii, więc na starcie już obudziło się we mnie niezadowolenie. Akcja wlecze się niesamowicie długo. Niektóre sprawy są strasznie przedłużane, przez co dostawałam furii. Fajnie, że jest opisywana podróż bohatera z jednego miejsca do drugiego, ale przeczytać pięć kartek o jego przemyśleniach w czasie jazdy nuży i, przynajmniej mnie, denerwuje. Jednak nie dawałam za wygraną i czytałam dalej. Po wszystkich napadach na Reisę i wybawienia dziewczyny w ostatniej chwili odniosłam wrażenie, że spod pióra autorki wyszła bajka, a nie ciekawa historia, która trzyma w napięciu. Brakowało mi w tym wszystkim realności, którą chyba nie jest aż tak strasznie przelać na papier.


Podobnie jak chyba w większości książek dla młodzieży język w książce jest prosty, więc nie trzeba nadmiernie wytężać mózgu. Autorka stworzyła bardzo naturalne konwersacje i zachowania. Osoby, które nie lubią zawiłych sytuacji i nakładania problemu na problem powinny znaleźć coś dla siebie. Autorka dobrze się spisała opisując świat wykreowany, nakreślenie w głowie miejsc akcji pomagała także mapka, dzięki której nie można było się zagubić. Pomimo narzekań na fabułę, to bohaterowie są dobrze wykreowani i ciekawi. Chyba najbardziej polubiłam Hana, byłego herszta gangu. Arogancki, uwodzicielski i inteligentny. Zresztą zawsze najbardziej lubię aroganckich i wrednych bohaterów, ale to chyba przez  Jace’a z „Miasta Kości” w którym dosłownie się zakochałam. Reisa natomiast trochę denerwowała. Czasami zachowywała się jak osoba dorosła, momentami gubiła się jak dziecko i chciała tylko całować chłopców. Jednak przed tym, co ją czeka można takie zachowania wytłumaczyć wielką odpowiedzialnością za swój ród i jej poddanych. Jeśli chodzi o Cat i Tancerza, to jak ich nie polubiłam w poprzednich częściach, tak teraz ich nie lubię. Nie przypadli mi do gustu. Szczególnie po tym, jak się „spiknęli".

To, czego najbardziej mi brakowało w „Tronie Szarych Wilków”, to zwrotów akcji. Wszystkie zachowania bohaterów można przewidzieć, nie ma niespodzianek. Przez to akcja, tak jak wspomniałam wcześniej, po prostu wlecze  się i koniec w zasadzie znamy. Zakończenie nie zszokowało, ale ewentualnie mogło wzbudzić ciekawość. Po takim zakończeniu książki nie pale się, by przeczytać kolejny tom. Wszystko zakończyło się bardzo stonowanym akcentem i, moim zdaniem, nie zachęcając czytelnika do zastanawiania się godzinami po zakończeniu lektury, stawianiu sobie pytań w tylu: co będzie dalej?, ani kreowaniem w głowie zakończenia serii. 

„Siedem Królestw” przypomina mi serię „Zwiadowcy” Johna Flanagana, tyle że dla dziewczyn. Obydwoje leją wodę, główni bohaterowie wychodzą cało z niebezpiecznych akcji i można by jeszcze dalej wymieniać, jednak taki cel nie ma sensu.

„Tron Szarych Wilków” nie polecam osobą, które pragną wyczerpującej fabuły, bo nic w niej nie znajdą. Taką książkę można potraktować jako odskocznię od zbyt ciężkich i zawiłych historii typowych dla na przykład Brenta Weeksa. Lub jeśli ma się ochotę przeczytać coś tak po prostu, bez wysilania mózgu, to owszem, można po nią sięgnąć. Może być całkiem znośna dla młodszej widowni, jednak starszym zdecydowanie odradzam kupna. Cinda Williams Chilma stworzyła historię bez wyrazu, nad którą nie można się długo zastanawiać i która nie pozostanie w naszych głowach na długie lata.  

3 komentarze:

  1. Hm... nie czytałam, chociaż może kiedyś, jak będę chciała odetchnąć, to ją przeczytam. :)
    Bardzo mi się tu spodobało, będę wpadała częściej! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa recenzja, może kiedyś, jak będę mieć wolną chwilę sięgnę po ten tom :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednak książka nie jest w moim typie... :)
    Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń