
Entuzjazm, z jakim przywitałam serię
zniknął, gdy zamknęłam „Króla Demonów”. Kolejne części kupowałam, bo kupowałam,
ale przyjemności z tej czynności nie czerpałam. Wszystko przez mój problem, bo
gdy zacznę jakąkolwiek serię, muszę ją skończyć. Więc w sumie trochę z przymusu
kierowałam się w księgarni w stronę lady z kolejnymi tomami, a w mojej głowie
pojawiały się pytania, po co w ogóle zmuszam się do czytania czegoś, co mi od
razu się nie spodobało. Jednak dałam szansę autorce i jej stylu pisania.
Podobnie jak
poprzednie części „Tron Szarych Wilków” czytałam bardzo długo, poza tym
podchodziłam do niej dwa razy. Za pierwszym podejściem skończyłam mniej, więcej
na połowie. Zainteresowałam się innymi i ciekawszymi pozycjami, które znów
czytałam z dużo większą przyjemnością. Za drugim podejściem w zasadzie zmusiłam
się do sięgnięcia po nią, bo stwierdziłam, że trzeba nadrobić zaległości.
Kiedy zaznajomiłam się z
historią posłałam oczy ku niebu. Po cudownym
ocaleniu następczyni tronu poczułam zmęczenie banalną i naiwną fabułą. A to
było na samym początku historii, więc na starcie już obudziło się we mnie
niezadowolenie. Akcja wlecze się niesamowicie długo. Niektóre sprawy są
strasznie przedłużane, przez co dostawałam furii. Fajnie, że jest opisywana
podróż bohatera z jednego miejsca do drugiego, ale przeczytać pięć kartek o
jego przemyśleniach w czasie jazdy nuży i, przynajmniej mnie, denerwuje. Jednak
nie dawałam za wygraną i czytałam dalej. Po wszystkich napadach na Reisę i
wybawienia dziewczyny w ostatniej chwili odniosłam wrażenie, że spod pióra
autorki wyszła bajka, a nie ciekawa historia, która trzyma w napięciu.
Brakowało mi w tym wszystkim realności, którą chyba nie jest aż tak strasznie
przelać na papier.
Podobnie jak chyba w
większości książek dla młodzieży język w książce jest prosty, więc nie trzeba
nadmiernie wytężać mózgu. Autorka stworzyła bardzo naturalne konwersacje i
zachowania. Osoby, które nie lubią zawiłych sytuacji i nakładania problemu na
problem powinny znaleźć coś dla siebie. Autorka dobrze się spisała opisując
świat wykreowany, nakreślenie w głowie miejsc akcji pomagała także mapka,
dzięki której nie można było się zagubić. Pomimo narzekań na fabułę, to bohaterowie
są dobrze wykreowani i ciekawi. Chyba najbardziej polubiłam Hana, byłego
herszta gangu. Arogancki, uwodzicielski i inteligentny. Zresztą zawsze
najbardziej lubię aroganckich i wrednych bohaterów, ale to chyba przez Jace’a z „Miasta Kości” w którym dosłownie
się zakochałam. Reisa natomiast trochę denerwowała. Czasami zachowywała się jak
osoba dorosła, momentami gubiła się jak dziecko i chciała tylko całować chłopców.
Jednak przed tym, co ją czeka można takie zachowania wytłumaczyć wielką
odpowiedzialnością za swój ród i jej poddanych. Jeśli chodzi o Cat i Tancerza,
to jak ich nie polubiłam w poprzednich częściach, tak teraz ich nie lubię. Nie
przypadli mi do gustu. Szczególnie po tym, jak się „spiknęli".
To, czego
najbardziej mi brakowało w „Tronie Szarych Wilków”, to zwrotów akcji. Wszystkie
zachowania bohaterów można przewidzieć, nie ma niespodzianek. Przez to akcja,
tak jak wspomniałam wcześniej, po prostu wlecze
się i koniec w zasadzie znamy. Zakończenie nie zszokowało, ale
ewentualnie mogło wzbudzić ciekawość. Po takim zakończeniu książki nie pale
się, by przeczytać kolejny tom. Wszystko zakończyło się bardzo stonowanym
akcentem i, moim zdaniem, nie zachęcając czytelnika do zastanawiania się
godzinami po zakończeniu lektury, stawianiu sobie pytań w tylu: co będzie
dalej?, ani kreowaniem w głowie zakończenia serii.
„Siedem Królestw”
przypomina mi serię „Zwiadowcy” Johna Flanagana, tyle że dla dziewczyn. Obydwoje
leją wodę, główni bohaterowie wychodzą cało z niebezpiecznych akcji i można by
jeszcze dalej wymieniać, jednak taki cel nie ma sensu.
„Tron
Szarych Wilków” nie polecam osobą, które pragną wyczerpującej fabuły, bo
nic w niej nie znajdą. Taką książkę można potraktować jako odskocznię od zbyt
ciężkich i zawiłych historii typowych dla na przykład Brenta Weeksa. Lub jeśli
ma się ochotę przeczytać coś tak po prostu, bez wysilania mózgu, to owszem,
można po nią sięgnąć. Może być całkiem znośna dla młodszej widowni, jednak starszym
zdecydowanie odradzam kupna. Cinda Williams Chilma stworzyła historię bez
wyrazu, nad którą nie można się długo zastanawiać i która nie pozostanie w
naszych głowach na długie lata.
Hm... nie czytałam, chociaż może kiedyś, jak będę chciała odetchnąć, to ją przeczytam. :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się tu spodobało, będę wpadała częściej! :)
Ciekawa recenzja, może kiedyś, jak będę mieć wolną chwilę sięgnę po ten tom :D
OdpowiedzUsuńJednak książka nie jest w moim typie... :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :)